poniedziałek, 22 lutego 2010

Kto hakiem wojuje .......

Haki i teczki na dobre zagościły w polskiej polityce. Stały się wręcz niezbędnym rekwizytem wszystkich kampanii politycznych. Tak jak spoty reklamowe, billboardy, czy ulotki. Bez teczek i haków żywot polityków byłby niepełny. Jeśli jednak czegoś jest w nadmiarze, przestaje być atrakcyjne. Chyba, że jest jakieś tajemnicze. Ekscytujące czymś niezwykłym. O ile teczki nie zdają się już wywierać większego wrażenia, o tyle haki mają się całkiem dobrze. Straszenie, że ktoś ma coś kompromitującego drugą osobę w zanadrzu, należy do standardowych chwytów w uprawianiu polityki. Im bardziej tajemniczy jest ów hak, tym większe budzi zainteresowanie. Prekursorem hakowania w kampaniach prezydenckich w Polsce był Stanisław Tymiński. Doskonale pamiętamy ów czarny neseser, w którym miały znajdować się jakieś niezwykłe dokumenty kompromitujące konkurentów. Jednym słowem haki. I to takie, które znane są tylko wtajemniczonym. Muszą więc mieć wyjątkową siłę rażenia. Taka wunderwaffe. Użyta w odpowiedniej chwili miała całkowicie odmienić losy kampanii wyborczej. A politycznego konkurenta zmieść ze sceny politycznej. Od tamtej pory mija już dwadzieścia lat i do dzisiaj nie wiadomo, co w sobie skrywała tajemnicza teczka. Sprawdzić żadną miarą się nie da, bo opuściła kraj wraz z niedoszłym prezydentem. Najprawdopodobniej więc owe tajemnicze haki były, dzisiaj powiedzielibyśmy, wirtualne, ale swoje wrażenie robiły. Dyskutowano co też przybysz zza Atlantyku może mieć i na kogo. Przypomniałem sobie o tamtej sytuacji, kiedy Jarosław Kaczyński komentując kandydowanie Radosława Sikorskiego lub Bronisława Komorowskiego na prezydenta dał do zrozumienia, że wie o kompromitujących obu kandydata faktach. Wie, ale nie powie. Bo to tajemnica. I do tego jeszcze państwowa. Jej depozytariusze żadną miarą nie mogą jej ujawnić, bo grożą im surowe konsekwencje prawne. Koniec i kropa, resztę narodzie sobie kombinuj. I naród, zwłaszcza dziennikarze, kombinują. A to pojawia się jakiś szpieg, a to agenci tajnych służb, a to kontakty z podejrzanymi środowiskami. I te de i te pe. Znalezienie się w sytuacji hakowanego jest nie do pozazdroszczenia. Bez względu na to, kto nim jest. Zaatakowany takim tajemniczym hakiem nie ma jak się bronić. Jakby wisiał powieszony na prawdziwym haku za żebro, jak Janosik. Co może zrobić ? Może machać bezradnie w powietrzu rękami. Może złorzeczyć hakującemu, wzywać go do ujawnienia haka i miotać się w bezsilnej wściekłości. A hakujący z miną niewiniątka powtarza w kółko : chciałbym, ale nie mogę. Tajemnica, państwowa. I robi perskie oko do publiczności. Przypomina to trochę scenę z „Zemsty” , w której Papkin, pięknoduch, tchórz i obieżyświat, Cześnikowi tłumaczy, że nie może mu powiedzieć do kogo strzelał z pistoletów, bo - „Gdzie, do kogo, milczeć muszę..... ” . W aurze tajemniczości rodzą się więc domysły, plotki, kombinacje. Jedni machają ręką na te rewelacje i przechodzą nad nimi do porządku dziennego. Inni wręcz przeciwnie. Wierzą, że coś jest na rzeczy. No, bo gdyby nie było, to przecież by o tym nie mówiono. I o tych hakującemu chodzi najbardziej. Uwierzą sami i jeszcze rewelacją podzielą się z innymi. Później działa to jak znany nam z dziecięcych zabaw głuchy telefon. Czy zatem jest szansa na to, aby polską politykę oczyścić z hakowania ? Nie sądzę. Zawsze znajdą się chętni do zbierania haków. Ale próbować warto. Może więc przesłaniem powstrzymującym przed chęcią hakowania będzie parafraza ewangelicznych słów o walce mieczem ? A więc hakujący uważajcie : kto hakiem wojuje, od haka zginie.