Jak świat światem ludzie wędrowali. Pierwszymi wygnańcami stali się Adam i Ewa wyrzuceni z raju za sprzeniewierzenie się woli Stwórcy. Musieli opuścić wygodny Eden i zacząć w nowym miejscu w pocie czoła czynić sobie ziemię poddaną. I tak przez tysiąclecia pojedyncze osoby i całe grupy ludzi przemieszczają się z miejsca na miejsce. Plemiona koczownicze wędrują w poszukiwaniu nowych pastwisk dla swoich zwierząt, wody, opału albo żywności. Narody wojownicze przemierzały czasem niezmierzone przestrzenie dla pozyskania łupów i nowych terenów. Prześladowani z powodów politycznych poszukiwali i szukają schronienia w bezpieczniejszych miejscach. Także nasz kraj był świadkiem wędrówek ludów. I co warto podkreślić już przed wiekami mieliśmy własną politykę imigracyjną. Jej widomym przejawem są polscy Tatarzy mieszkający do dzisiaj na Podlasiu z centrum w Kruszynianach i Bohonikach, którzy przybyli tu za zgodą władcy w XVII wieku. Rzeczpospolita stała się przystanią dla części Żydów wypędzonych w 1492 r. z Hiszpanii, osiedlili się w okolicy Zamościa. Jako miejsce wygnania II RP obrali także niektórzy Izraelici szukający ucieczki przed prześladowaniami w III Rzeszy. Również nasi rodacy dzielili los emigranta. Tysięczne rzesze uczestników powstania listopadowego uciekając przed spodziewanymi represjami caratu udały się na Zachód, głównie do Francji. O skali tego exodusu świadczy fakt, że ta fala uchodźstwa nosi nazwę Wielkiej Emigracji. Kolejna fala polskich emigrantów zalała Francję po upadku powstania styczniowego. Byliśmy emigrantami po zakończeniu II wojny światowej. Kiedy polscy żołnierze, którzy nie chcieli przyjechać do Polski po ustaniu działań wojennych i stali się przysłowiową kulą u nogi dla Anglików, opuścili Wyspy i rozproszyli po całym świecie. Ich samych i potomków można spotkać w obu Amerykach, Australii a nawet w Afryce. Przysłowiowa „nędza galicyjska” powodowała, że Polacy z zaboru austriackiego w wędrówce za chlebem płynęli do Ameryki. Jeszcze dzisiaj trudno byłoby znaleźć w południowych województwach Polski osoby, które nie mają krewniaków za Oceanem. W okresie PRL-u z jednej strony uciekaliśmy do lepszego świata przekraczając nielegalnie granice, albo wyjeżdżali wypychani z ojczyzny przez rządzących jak w 1968 r. czy po wprowadzeniu stanu wojennego. Po wejściu do UE ruszyliśmy gremialnie tam, gdzie jest normalniej, wyższy poziom życia, lepsze zarobki. Piszę o tym, aby wykazać, że od zawsze i z różnych powodów ludzie wędrowali. I ten proces trwa na naszych oczach. W 2015 r. Europa stała się celem wędrówki głównie Syryjczyków uciekających przed wojną w ich kraju. Ich napływ stał się problemem nie tyle ekonomiczno-logistycznym co politycznym. W Polsce imigranci zostali wykorzystani skutecznie przez PiS do straszenia nimi wyborców w 2015 r. co partii Kaczyńskiego dało wygraną. Tymi społecznymi obawami przed imigrantami rządzący postanowili posłużyć się w tym roku jako antidotum na spadające społeczne poparcie. Wokół grupki uciekinierów z Afganistanu, perfidnie przerzuconych nad granicę przez Łukaszenkę a zatrzymanych koło Usnarza Górnego, postanowiono urządzić spektakl obrony „naszej świętej polskiej ziemi” jak to powiedział premier. Zdecydowano skoncentrować tu społeczną uwagę w sytuacji, kiedy przez dziurawą jak durszlak granicę przeciekały na teren Polski tysiące imigrantów. Zapewne w przypływie niefrasobliwości wiceminister spraw zagranicznych wyznał, że z trzech tysięcy uchodźców, którzy przeniknęli przez kordon około 700 gdzieś „się rozpłynęło”. Chcąc pokazać, że władza coś robi rozpoczęto najpierw stawiać zasieki na granicy, a później budować druciany płot. Płot, którego sposób budowy musiał budzić politowanie. Nie radząca sobie w widoczny sposób w strefie przygranicznej władza postanowiła wykorzystać nieodpowiedzialne zachowania niektórych posłów opozycji i wprowadzić stan wyjątkowy w pasie szerokości trzech kilometrów od kordonu. Tak istotne zdarzenia w poważnych krajach poprzedzane są orędziem prezydenta bądź premiera. A u nas, jak to u nas. O wprowadzeniu stanu wyjątkowego poinformował rzecznik Kancelarii Prezydenta a pierwszy obywatel RP ….. poszedł sobie na mecz piłkarski z Albanią. Inny obrazek. W sejmie trwała debata nad stanem wyjątkowym i nie dosyć, że prezydent się nie pofatygował, to większość posłów PiS po wysłuchaniu co mają do powiedzenia politycy obozu rządzącego za przykładem Jarosława Kaczyńskiego (wicepremiera do spraw bezpieczeństwa!) sobie poszła. Czy tak ma wyglądać debata nad podobno poważną sytuacją na granicy? Czy to nie najlepszy dowód na to, że cały ten zabieg ze stanem wyjątkowym to gra pod publiczkę? Zauważcie, wśród obostrzeń, które wprowadzono w pasie stanu wyjątkowego jest zakaz przebywania dziennikarzy. Dlaczego? Chyba tylko po to, aby odciąć nas od informacji co tam się naprawdę dzieje i karmić wyłącznie rządową propagandą. Tego nawet nie robi się w strefach konfliktów zbrojnych, gdzie mogą przebywać korespondenci wojenni. Cały ten teatrzyk na granicy pokazuje jak na dłoni, że jako kraj nie mamy żadnej koncepcji polityki imigracyjnej i azylanckiej. Nie wiemy, kogo chcemy w kraju przyjąć i zabiegać o pozostanie z uwagi na jego kwalifikacje lub sytuację osobistą a kto nie będzie mieć prawa wstępu. Takie zasady w solidnym państwie muszą mieć trwałość ponadczasową i być efektem ponadpartyjnego porozumienia. Czy naszą klasę polityczną na coś takiego stać? Czy pokusa wykorzystywania uchodźców i imigrantów do uzyskania krótkotrwałych celów politycznych nie przeważy nad racją stanu? Obawiam się, że dopóki strach przed „obcym”, bez względu na to kim on jest i będzie zwiększał słupki poparcia, dotąd będziemy straszeni, a straszący wskazywać na siebie jako jedynego mogącego nas skutecznie obronić.